Przyszłam na świat jako „brzydkie kaczątko„ w mojej rodzinie. Poznawałam tą bajkę we własnym doświadczeniu. Łatwo nie było ale w końcu rodzinie i otoczeniu udało się wbić do mojej głowy własne programy tej gry zwanej życiem. Z czasem nauczyłam się jak przetrwać w tym polu bitewnym. Trwało to wiele lat i żyłam tymi zasadami nawet gdy byłam już dorosłą, samodzielną osobą.
Jednak życie jest ciągłą zmianą i ma zwyczaj nas zaskakiwać.
Nim zauważyłam, że mam dokonać zmian w moim życiu i bawiłam się w testowanie swojej wierności wobec wypaczonych rodzinnych schematów. ... Nie powiem w zaparciu żyłam kolejne piętnaście lat. Tak sobie „dołożyłam”, aż pewnego dnia usłyszałam od szanowanego prze zemnie lekarza : „..... na operację jest już za późno, przed panią są trzy miesiące, do pół roku życia”. To był mocny prysznic – dzieci jeszcze nie samodzielne, wiek młody, a i ja jeszcze nie gotowa. Na prawdę nie wiedziałam co mogę zrobić z tym okruchem życia jaki mi pozostał. Bez mała „po omacku” podjęłam pierwszy raz decyzję, w której centrum stałam ja sama.
Start był chaosem do kwadratu. Byłam dosłownie utopiona w iluzji z ruchomym dnem i jeszcze do tego lawina przekonań, które były dla mnie szkodliwe – to były dogmaty innych ludzi, które przyjęłam za własne. Tak zabita mentalnie nie potrafiłam określić czego tak na prawdę chcę i potrzebuję i bałam się nawet pomyśleć co jest dobrem dla mnie.
Skrajna i totalna destrukcja trwała wiele miesięcy kiedy to po kolei traciłam pieniądze, rodzinę dach nad głową i szacunek do siebie i .... dalej nie wiedziałam jak to mogę ogarnąć. Szukałam konsekwentnie i rozpaczliwie i ... nic.
W takim stanie podjęłam kolejną decyzję, tym razem postawiłam świadomie na siebie i jakimś cudem zaczęłam zdobywać całkiem dla mnie nową wiedzę z zakresu pracy z energiami i z psychologii.
Rzuciłam się na te nowe dziedziny z niezwykłą determinacją. No cóż miałam „wyrok” najdłużej pół roku życia, a ja po odstawieniu lekarstw aptecznych i w poszukiwaniu sensu życia trwałam nadal i nawet fizyczne dolegliwości mijały. Tak upływały kolejne miesiące.
Pewnego dnia spotkałam znajomą, która przypadkowo jest psychologiem. Od słowa do słowa opowiedziałam jej moją wersję brzydkiego kaczątka. Słuchała mnie uważnie kiedy narzekałam na moje otoczenie odrzucające mnie, analogicznie do bajki. Po chwili namysłu opowiedziała mi inną bajkę – nie pamiętam kto jest jej autorem- pamiętam natomiast doskonale co w tej bajce poruszyło mnie do głębi.
Na pewnym podwórku – zaczęła – żyła kochająca się i poczciwa rodzina kur. Kury znalazły jajko orła i postanowiły je wysiedzieć i wychować pisklę jak swoje. Kochali to swoje odmienne dziecko, bardzo o nie dbali i przekazywali całą kurzą wiedzę. Pewnego dnia dorosły synek patrząc w niebo zachwycił się pięknym, latającym z gracją ptakiem. Jego serce poruszyła tęsknota, tak bardzo pragną szybować jak ten ptak. Zapytał swego mądrego i kochanego ojca : co to za ptak szybuje? Ojciec z całą miłością westchnął i powiedział : widzisz synu, to jest orzeł, jego przeznaczeniem jest szybować w królewskim locie pod niebem. Nasz, kurzy, los jest inny, naszym przeznaczeniem jest grzebać w ziemi. Syn tylko smutno westchnął i za radą kochającego ojca nadal, do końca swoich dni grzebał ziemię. Nigdy nie spróbował poznać kim jest – i nie dowiedział się, że jest orłem.
Zestawienie mojego brzydkiego kaczątka i poznanego orła było porażające.
Nagle zrozumiałam, że w moim życiu cały czas z uporem domagam się akceptacji i usiłując zasłużyć na miłość w rodzinie, czego ta ostatnia akurat dla mnie nie miała. Owszem chętnie wykorzystywano moje różne talenty i umiejętności. Jednak sympatia, miłość czy zwykłe dziękuję, tego jakoś nie doświadczyłam i żyłam w rozżaleniu. I w tym momencie olśniło mnie, że oni wszyscy kierowali mnie na moje prawdziwe przeznaczenie. Zrozumiałam też, że moje poczucie krzywdy i inne dyrdymały to nic innego jak skostniały opór przed zmianą.
Uczciwie mówiąc przeraziła mnie wizja, że mogę skończyć jak orzeł z bajki i poczułam ogromną wdzięczność do dotychczasowych „katów” mówiąc bajkowo.
Wzięłam się za bary z dotychczasowym życiem, z moimi lękami i zdobyłam się na wypróbowanie nowych doświadczeń, na początku razem ze strachem na karku. Szłam dalej ... .Zestawienie obu bajek zadziałało jak najprawdziwsza czarodziejska różdżka. Od wielu lat doświadczam życia w nowy sposób. Nauczyłam się widzieć rzeczy jakimi są a jak mam z tym kłopot, to proszę o pomoc przyjaciół.
Okazało się, że jestem człowiekiem szczęśliwym, bogatym w liczne i cenne przyjaźnie. Mimo, że rodziny prawie nie mam czuję się osobą spełnioną i aktywną społecznie. Przestał mi przeszkadzać brak własnego klanu krwi.
No i jak wybrałam ŻYCIE, to trwam do dziś .... minęło wiele, wiele lat, a ja mam doskonałą kondycję , nauczyłam się i nadal uczę żyć. Wiedzą zdobytą i doświadczoną jako mądrość dzielę się z tymi, którzy tak jak ja niegdyś szukają własnej drogi do swej tożsamości, swego wnętrza.
Pozdrawiam z Miłością.
Hania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz